Koniec września na najwyższym szczycie Pirynu. Jak pamiętam ciągnęło mnie tu już bardzo dawno temu... Góry rzeczywiście, jak to wielu już wspominało, do złudzenia przypominające nasze Tatry z wyłączeniem samych, marmurowych okolic najwyższego tutaj Wichrenu. Mimo, że bez planowanych fajerwerków trawersami słynnej grani Konczeto i bez fantazyjnych biwaków na tejże, a najprostszym podejściem południowym z Bańska przez Chyżę Wichren i Wichreński Presłap, ostatnia wielka góra na trasie dała nam dobrze popalić, a najbardziej zapamiętamy samą żmudną wspinaczkę, podczas której dziecięca wręcz ambicja mieszała się z całkowitym zniechęceniem połączonym z szukaniem wszelkich wymówek, by już nie iść dalej...i jak to często bywa słonko zza chmur i bielejący szczyt nad głową we właściwym momencie przechyliły szalę. Po stokroć, dla tych od lat nurtujących widoków, dla tej armady spłoszonych kozic spotkanej w drodze powrotnej i genialnej scenerii wieczoru, warto było.