Jak to w Tatrach, wiosna przychodzi późno. Ta najwspanialsza, gdy kwieciste łąki Jaworzyny i zieleń dolin łączą się z bielą kumulusów i śnieżnych czap wychynających tu i ówdzie wśród skalnych załomów grani na soczyście granatowym niebie poczekała w tym roku na mój powrót po długiej rozłące. Góry przed sezonem puste. Słonko fałdowanych pól Spisza, senna, wiejska atmosfera Zdziaru i lśniąca majestatem Biała Woda, którą wśród pękających lodowych tafli mijanych po drodze stawów(O ile Litworowy poczuł wiosnę, o tyle Zmarzły ciągle ani myślał uwolnić się spod śniegów...) i przecinając śnieżne pola doczłapałem się na Polski Grzebień. Na Litworowy było już trochę za późno. Powrót po śladach, jak zawsze rewelacja. Jak dobrze znowu tu być...