Przewodnik tatrzański, Tomasz Świst, Zaklęte rewiry. Opołonek.

Zaklęte rewiry. Opołonek.

2022-12-05
Ostatni dzień listopada nieodmiennie od szesnastu już lat wyświetla mi obrazy nocnego dreszczowca pod bielskim Hawraniem(ą), tegoż punktu w kalendarzu roku pańskiego 2006, kabały, z której tylko za wydatną niebios pomocą wyszedłem w jednym kawałku. Traf chciał, że i w mijającym sezonie przełom ponurych miesięcy zastał mnie na poszukiwaniu przygód w górach, tuż za buczkami po ukraińskiej, zakarpackiej stronie. Wyszklonym siwo od mrozu, a pogodnym porankiem w malowniczym anturażu pióropuszy dymów unoszących się nad wsią, wytoczyłem się po drętwej, samochodowej kimie, pilnowany wiernie długą noc przez wygłodniałego burka przy budyneczku stacji kolejowej w Ługu więcej...
nad Użem na szosę ku północy. Miał być w prawdzie widokowy biwak na Czeremsze, ale napotkany niespodzianie dzień wcześniej, grzejacy się przy ognisku, na wjeździe do Łubni, zbrojny, młodociany patrol po wytelefonowaniu sprawy z "górą" nie puścił mnie dalej, mieszając nieco moje szyki. Sposobem więc jechałem teraz rozmówić się oko w oko z naczelnikiem kordonnych w Werchowynie-Bystrej pod Kińczykiem, a cała sytuacja tchnęła lekką mieszanką ekscytacji i rozbawienia. Dzień zaś ścielił się piękny i żal mi było strawić go jedynie za kółkiem, więc umyśliłem sobie, że zagaję komendanta o Opołonek. Kto dziwakowi zabroni. Filigranowy blondynek zdumiony porannym najściem zaraz przypomniał sobie z uśmiechem, że wczoraj zabronił puszczać mnie ku granicy, a na moją prośbę szybko i zgodnie przystał, bez bumagi, z zastrzeżeniem jednak, że "nie jego ludzie" pilnujący mostów kolejowych na Szerbinie i tak pewnie mnie zhaltują, wobec czego on teraz serdecznie zaprasza na ...Czeremchę. Dyskusji niet, ruszyłem wertepami na Szerbin, porzucając grata przy dzikim wysypisku śmieci, tuż przed podjazdem gruntówki straszącym wyglądem toru bobslejowego, czego mój i tak dość zmaltretowany ostatnimi dniami skromny pojazd, stwierdziłem, mógłby już nie przeżyć. Wystarczyło, że na marsjańskim zjeździe kraterami spod Ostrej wysiadły światła stopu(wróciły samoistnie na powrocie pod Ustrzykami...). Spakowany lekko, podreptałem ku stacyjce, sławnym tunelom i widocznym wysoko wiaduktom. Будь що буде jak śpiewa moja ulubiona Rusia Rusałońka. Pięć minut nie uszedłem jak wjechał na mnie z góry pikap, pełen zaskoczonych moją obecnością, strojących groźne miny mundurowych. Poborowi wracali z nocnej zmiany albo jakąś relokację mieli. Wywiązała się całkiem fajna gadka, o tym i o tamtym i o rodzinie w Warszawie nawet. Nalegałem na legalne rozwiązania, ale "mowy nie ma, by ci, co stoją wyżej mnie puścili", oznajmiono, a jak przydybią mnie in flagranti gdzie w przełaju to bankowo afera z wzywaniem granicznych i milicji, strata zdrowia i czasu, a mój permit na gębę tu nie zda się na wiele. Tylko bez takich, mówię, wieczorem mam mecz z Argentyną w Polańczyku! Co jednak zaraz umaiło moją słowańską duszę, dla której, od Odry po Sachalin, przepisy są przecież po to, by je falandyzować, gdy naprzeciw ciąży głowa pełna marzeń ,to porady i wskazówki z jakimi dobry wojak mnie zostawił, by skutecznie owe zbrojne strażnice ominąć:) Nie było tu wielkiej filozofii, a więc chyłkiem z partyzanta jak cień, w kilkusetmetrową lukę między mosty, a dalej już prastara knieja skryje w swych konarach plebejskiego uciekiniera. Ocean bukowych liści na stromym podejściu zboczami Opołonka, wyżej, po czujnym przekroczeniu torów, przeszedł w wygodną i przyczepną, chrupiącą zimę pod butami, dzięki czemu mogłem żwawo oddalać się od okolicy obarczonej ryzykiem wsypy. Wynawigowałem bezścieżkowo w może godzinkę, szybko zyskując wysokość w stromiznach, na śnieżną polankę, u podnóża szczytowego, jak dobrze mi się wydawało, leśnego garbu, z której między drzewa wychynał kojący widok parującej mgłami doliny Sanu. Zaraz też objawiła się oczekiwana przecinka graniczna ze słupkami, a po prawej ręce wyrosła w bukach Skała Dobosza. So far, so good, obszedłem ostańca ku południowemu skłonowi, zauważywszy niestary ślad na przecince... i rozległą, kalafiorowatą łąką z ładną panoramą Połoniny Równej wytrawersowałem w kopnym śniegu ku wschodowi, nie tykając granicznego duktu, by po raptem kwadransie zameldować się przy słupku nr 215 znaczącym szczyt Opołonka. Słoneczko przyświecało sympatycznej chwili. Wiatr pohukiwał w buczynach zupełnie niepozornego wierzchołka. Stroma przecinka ku siodełku pod Piniaszkowym z tym właściwym, najbardziej na południe wysuniętym skrawkiem Polski już mnie nie kusiła. I tak bawiłem się ponad program. Zagnać się po raz pierwszy w te zakazane rewiry po tylu latach górnosańskich zakochań, nie układnie i proceduralnie, ale na wariata, pod karabinami od dupnej strony w przedzimowy, stanowojenny czas wyczerpywało limit atrakcji. Spokojniejszy i zadowolony wróciłem ku Skale Dobosza, na której plecach wydobyłem co nieco skarbów(z plecaka) i rozłożyłem się browarnym piknikiem z uroczyskowym prześwitem na Rawki. Z powrotem w dół śmigałem śladami podejścia, które niżej linii śniegu zniknęły w listowiu. Po drodze nie obyło się bez skoku ciśnienia, kiedy na przełamaniu stoku w lesie dostrzegłem spacerującego poniżej torami, zmarzniętego sołdata z kałachem na ramieniu. Zaraz też ulotniłem się stamtąd w pędnym półpełzie, szczęśliwie niezauważony. Na sam koniec musiałem jeszcze roztropnie pomachać patrolantowi, który z nienacka wyskoczył z wartowni przy dolnym tunelu i nie mógł mnie nie zauważyć. Odmachał bez podejrzeń. Misja wykonana z chirurgiczną precyzją:) Wskoczyłem w grata i hajże na pustawym baku na Turkę, traktem przez znajome czekpointy i obsypujący wszystko lodowym kryształem, rozlewający się nad całym pogranicznym Bieszczadem mgielny płaszcz królowej szadzi. Nie ma jak w domu, nie ma jak pobuszować w krainie najpierwszych, kieszonkowych, górskich marzeń. Szesnaście lat minęło, a karpacka przygoda zawsze w cenie. Od Hawrania do Opołonka. Wszystek dobry listopad, co się dobrze kończy. Polska gola!
Opołonek od Szerbina, Bieszczady, Ukraina/Polska, 30 listopada 2022.
komentarze: dodaj
"Strzeż się oschłości serca, kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu, dąb zimowy
światło na murze, splendor nieba..."
Zbigniew Herbert "Przesłanie Pana Cogito"
© 2011-2024 Tomasz Świst ◊ odwiedzin: 3974648 ◊ użytkowników online: 4strony internetowe Łódź ◊ czas html: 73ms