Kiedykolwiek wychodzisz ku przyrodzie ze szczerym zamiarem uwolnienia się od przywiązań i iluzji, którymi na zgubę karmi cię i przygniata do ziemi ten coraz szaleniej utopijny świat, dajesz sobie szansę uświęcenia bytu, wyjścia ponad siebie i rozpalenia ducha.
Góry są niewzruszeniem, opoką w tym hałasie nadmiaru i chaosie atrofii norm, w którym wszyscy dzisiaj toniemy, pytając o drogę. Surowość pustyni, zanurzenie w ciszy, smakowanie wolności w godnym znoszeniu nienasyceń, na przekór tyranii wygód odrywają człowieka od fatum posiadania uchylając wrót transcendencji ku pełnej wiary, pasji i nadziei radości istnienia.
Z ducha bowiem jesteśmy i w górę śmiało spoglądać nam trzeba.
Mija ćwierć wieku od chwili kiedy po raz pierwszy stanąłem w zachwytu pełnym osłupieniu nad potęgą Tatr i przez pryzmat owych młodzieńczych poruszeń, które dekadę z okładem wypełniały cały horyzont mojego życia, nieustannym byciem w ciągu przygody, skryciem w zakamarkach, postrzegam i dziś, po latach, te niezwykłe góry, góry mojej pierwszej miłości.
Mówię Tatry, widzę koronę szczytów Białej Wody ponad turkusem Kaczego Stawu w burzowy, letni dzień.
Tak, to tu bije serce Tatr.
Mówię Tatry, widzę zimową baśń zaczarowanie dalekich Ciemnych Smreczyn, ferię barw poranka na niebie, oblewającą tysiącem odcieni ognistej purpury i pomarańczy ponure sylwetki śpiących olbrzymów Łomnicy, Kieżmarskich i Lodowego... Nad głową niski, zawsze wilgotny, granitowy okap. Pod nogami zimna czeluść Ciężkiej, przed oczami niczym niezmącona przestrzeń, cisza nad ciszami przerywana zrazu szmerem skrytej gdzieś głeboko w otchłani siklawy, przylatującym tu wysoko z delikatnym szeptem zagubionej porannej bryzy. Witaj w domu.
Mówię Tatry, czuję chłodne muśnięcie październikowego wiatru na policzkach, który szumem samotnych smreków
spod jaworzyńskiego kościółka oznajmił swoje przybycie z dalekich, skalnych wrót gdzieś pod Ostrym. I tych smreków
coraz mniej i grób księcia już nie pusty, życie w dolinach pisze wciąż nowe karty, miedziana sygnaturka zagięta uderzeniem pioruna połyskuje słońcem.
Siedzę na mojej starej ławce z widokiem. Murań, Szeroka, tajemne wcięcie królestwa Jaworowej,
tu wszystko jak dawniej, jak zawsze. Jutro znowu razem przedrepczemy zapomniane ścieżki.
Mówię Tatry, tęsknię. Myślę, kiedy znowu tu i tam będę.
Moja Jaworzyno, Cubryno i Lodowy kiedy znowu wszystkie Was zobaczę.
Dublin, lipiec 2011