Śniła mi się po nocach ta Hnitessa, ten czywczyński rajd na wariata. Los splątał nogi, ale z rytmu nie wybił. Daleko mi teraz do tych miejsc. Księżycową drogą potelepałem ku Osmołodzie. Wszelkie odcienie burości, w pogoni za zimą, która okopała się dzielnie w gorgańskiej kniei. Nart ostatecznie poniechałem i wymaszerowałem o nocy środku ku Płyśccom, zachodząc na sławną chatę grubo po północy. Mandarynkowa pobudka z dreszczem pogoniła mnie na to kopną, to przewianą grań Grofy. Cały Wschód tonął w światłach poranka u stóp. Do wieczora pogody na lodowatą powtórkę z zachwytów już ne stało. Chatkowy międzyczas dopełnił karpackiej sielanki last minute.