Po przejeździe przez Kosowo z szeroko otwartymi oczami i wśród granicznych perturbacji i scen rodem z epoki dawno minionej witaliśmy Albanię - kraj do zupełnie niedawna przeklęty przez los i historię, a dziś chyba ostatni skrawek Europy owiany takim nimbem niesamowitości. Nasz transalbański szlak wiódł z północy na południe kraju. Z bałaganiarskiej Prisztiny dojechaliśmy wprost do Tirany, by dnia następnego odwiedzić portowe Durrës i dotrzeć na wieczór do Beratu "tysiąca okien" w samym sercu krainy Szkiptarów. Niekończącą się podróż roztrzęsionym autobusem do Szkodry zakończył deszczowy nokaut u stóp kamiennej twierdzy Skanderbega w Gjirokastër. Obraz Albanii jaki zabieram ze sobą to kolorowy, fascynujący przybysza rozgardiasz pełen najprawdziwszych ludzi, których otwartość i życzliwość w zupełności wystarcza za często bezduszny mechanicyzm organizacji jaką dobrze znamy westernizując się na potęgę... Albania to rzeczywiście ostatni taki wybryk natury w starej Europie, nieprzycięty krzak i niewytresowany zwierz szykujący się już dziś do skoku, cywilizacyjnego skoku. Śpieszcie się więc Panie i Panowie odkrywcy.