Po drodze i nie po drodze. Zajeżdżam tu od lat w każdej porze, po bezcenną dawkę owego dobrego smutku, który gasi buńczuczność i rodzi cierpliwość. Wszystka nagłość i planowość ustępuje tu z miejsca pod przemożnym wrażeniem tego, co bezpowrotnie przemija w całej swej niewzruszoności i co tym samym otwiera wrota nadprzyrodzoności. Nie przypadkiem chyba okolica ta dawno zyskała miano "końca świata", bo i świat za każdą okazją, kiedy się tu pojawiam, w lutowych zaspach przemykającej obok szarej wilczycy czy szarej grudzie, w rudym błocie czy zielskich woniach, więcej...
znika na tych drogocennych chwil kilka z horyzontu mojego postrzegania. Pamięć i niepamięć. Wieczny listopad. Pauza i puryfikacja absolutna. Zadrżałem z duchami tego miejsca dwa lata temu, kiedy kopano i ryto potężne gazyfikacje przez polany po sąsiedzku, ale rany cudownie szybko się zabliźniły. Pokorny majestat resztówki cmentarza w Łupkowie, tego omszałego uroczyska w obliczu bukowych czupryn sielskich gór smaga i koi moją duszę constans.
"O jak łagodnie spoczęła twa ręka
Na mojem wnętrzu, ty aniele ciszy,
Choć człek przed chwilą, zdawało się, słyszy,
Jak jedna fala w ślad za drugą pęka.
I wszystka wirów rozhukanych męka
Milknie odrazu i przezroczej kliszy
Dusza podobna, gdzie, jak orszak mniszy,
Słonecznej myśli tłum pobożnie klęka.
I naprzód w szmer się pacierzy rozpływa,
Oszołomiony zapachem kadzideł,
Płynących z uczuć złotych trybularzy,
Potem się głośną, ale wdzięczną, zrywa
Pieśnią, z przed twoich, spokoju, ołtarzy
I świat wypełnia szumem swoich skrzydeł". Kasprowicz
Między pierwszą zimą połonin Wschodu, a mglistą krainą szadzi Karpat Zachodu. Kilka grudniowych, bezśnieżnych, wietrznych a słonecznych chwil pośród łupkowskiego starowieku.
Łupków, 1 grudnia 2022, w samo południe.