Zima w zakamarkach wyczerpała moją listę życzeń na pierwszy kwartał roku. Za niczym tymi ostatnimi laty za wodą nie ckniło mi się bardziej jak za skrzydlatą swobodą w starych, dobrych swojskościach. Meandrując między kaprysami zimnej pory roku, mam wrażenie, że wytargowałem od niej to, co najlepsze, a i tuzin nowych dykteryjek nie do rychłego zapomnienia dobry los napisał. Bieszczady & Beskid Niski & Pogórze, styczeń-luty 2022. więcej...
"Juliana nie ma w domu".
Trzy dekady z okładem, tak długo gawędził z samotnym kikutem dębu, z którym wspólnie przeglądali się w wodach jeziora, co dwa pokolenia wcześniej rozlało się szeroko na bieszczadzki świat, tworząc pejzaż, którego jego niezwykła brodata figura stała się immanentną atrakcją. Ekscentryczny eremita, samozwańczy, współczesny Diogenes mianowany Królem Świata Włóczęgów i Żebraków - Julian Pierwszy, Juliusz Wasik odszedł na niebieskie połoniny w 94tym roku swego barwnego życia, odprowadzony tydzień temu przez przyjaciół na wieczny spoczynek w Cisnej.
Nie miałem okazji poznać tego człowieka osobiście, ale zdążyłem nasłuchać się rozmaitych opowieści. W ubiegły wtorek wyprawiłem się śnieżnymi przełajami ku Drzewu Wisielca, ku jego pustelni z czego wyrodziła się nadspodziewanie syta wyrypka z powrotem po nocy, po której z całą powagą zawziętego eskapisty stwierdzam, że bardziej genialnej miejscówki na świątynię dumania poza światem i poza czasem bohater nie mógł znaleźć.
Pustoszeją ze swoich Legend Bieszczady. Oby nigdy nie opustoszały z idei bezgranicznej wolności ponad pułapkami i ułudami wygód skoszarowanego świata, idei, która nadała tym górom powab anielskości.
Co nieco obrazków znad szarej i mglistej, uroczyskowej Zatoki Suchego Dębu z opustoszałą Twierdzą Króla Jula. Wrócę, a właściwie spłynę tu wiosną kwitnącą. Ku chwale Ciszy.
"Szara wilczyca z Łupkowa".
Przemykała wielkimi susami, a rozbijając ciężkie zaspy raz po raz wzbijał nad nią tuman sypkiego śniegu. Wyzuta z naturalnego kamuflażu, z całego schronienia w instynktem nakazanych niepostrzeżeniu i dyskrecji, w dzikim pędzie rzuciła dwa razy pyskiem za siebie, by ostatnim skokiem zniknąć za załomem szczytowej linii, idealnie białego wzgórza kończąc tym samym ów błysk zachwytu w oczach zaskoczonego całą sceną porannego intruza. Do czego uciekasz?
Ciągnie wilka do lasu. Wiozłem się właśnie podeklamować na łupkowski koniec świata, gdy z letargu rozkojarzenia niewyspaniem w aucie po w późną noc skończonej nadsańskiej wyrypce i skupienia na tym, by znowu nie zacumować gratem w zaspie wybudził mnie ten zaskakujący widok. Gdybym jechał tamtędy dwie minuty wcześniej, spotkalibyśmy się niechybnie oko w oko w bliskości, w jakiej zdarzyło mi się to ze starym basiorem na Dźwiniaczu niedawnego, listopadowego ranka pamiętnego. Podgoniłem autem, ale z drugiej strony wzgórza już jej nie było. Na nic wypatrywania. Rozpłynęła się w bieli. Com podekscytowan zrazu wystrzelił z mojej chybcikiem przeładowanej lufki to utrwalić się zdążyło. Sekundy. Reszta jest wspomnieniem.
Leśne bestyje po latach mijań coraz śmielej wchodzą mi w paradę, co traktuje jako dobrą wróżbę na te treściwe czasy, wobec których człowiek niekiedy szuka i sposobu i azylu niczym ów pierzchający wilk, a o których tak celnie i ze spokojem pisał Augustyn z Hippony: "Bracia, czasy muszą być ciężkie. Dlaczego? Aby nie szukać szczęścia na tym świecie. Oto nasze lekarstwo: nasze życie musi być burzliwe, abyśmy przywiązali się do drugiego życia. Jak to? Posłuchajcie... Bóg widzi, jak ludzie miotają się żałośnie w uścisku pragnień i trosk tego świata, które uśmiercają duszę; podczas gdy Pan przychodzi do nich jak lekarz, przynoszący lekarstwo."
W szarość zimowego czasu, wiosny dla Ciebie i dla mnie Nadzieja.
"Traditionis custodes"
Wietrzną, lutową nocą z ubiegłego wtorku na środę po raz siódmy ukłoniliśmy się tradycji, która od niemal pięciu lat, od barguzińskich brzegów, tajającego, majowego Bajkału każe nam schodzić się z obu stron karpackiej granicy w to szumne, bukowe miejsce.
Szczęście i tym razem było po naszej stronie, bo jak się okazuje, załapaliśmy się na ostatki skrzypiących śniegów i prawilnie zimowej atmosfery w Beskidzie. 70 cm kopnego śniegu na wierchu wymusiło trochę machania przy budowie paleniska, ale raz rozhulany ogień został z nami do środka nocy całej celebry, kiedy to zaczęło już dobrze kotłować. Budząc się, z deka chwiejni, na rozmokłej podłodze chaty zastaliśmy świat wciąż śnieżnym, ale pogrążonym już w szarościach przywianej zelgi, by następnie, tradycyjnie, po lekkiej zagryzce i odpozowaniu do foto, każdy udał się w swoją dolinę.
Siódme Poszumy zaliczone.
Bajkał zapoznał, Baranie ugości i takim oto rytuałem toczy się nam historia tej, tak zaskakująco niegdyś nawiązanej znajomości, o której w detalach rozprawiałem przy okazji pierwszej, rocznicowej dla całego ciągu zdarzeń zresztą, pogadanki na żywo na tym profilu("Maj pełen lodu" z 2020 w sekcji Filmów).
Wieża na Stavku, nie dotrzymała kroku, leży zwalona w kawałkach. Oby się nam podarzyło wesoło zestarzeć z tą gościnną budą w tle. Пока́!
Z pozdrowieniem dla całej, slovenskej kamraterii ze Świętego Nosa, Miško, Jozka i Stefana i wszystkich Leśnych Ludzi to czytających.